07 I O tym jak empatia pogłębia depresję, czyli o byciu durszlakiem.

 


Uwaga, dziś może być lekko kontrowersyjnie. Czy zastanawiałaś/eś się kiedykolwiek nad tym, że ta powszechnie uznana za pozytywną cecha jaką jest empatia, może być czasem też Twoim przekleństwem? No właśnie, jak to z nią jest i jak ja się z nią mam? Otóż, różnie i o tym w dzisiejszym wpisie.

Empatia to zdolność do zauważania oraz współodczuwania emocji i stanów psychicznych drugiego człowieka. W trakcie terapii dowiedziałam się, że to cecha, którą często wykształcają osoby, które nie czuły się bezpiecznie w dzieciństwie. Dzieje się tak z bardzo prostego powodu - konieczności bycia czujnym. U mnie w domu atmosfera była nieprzewidywalna i mocno zależna od nastroju jednego z rodziców. Wracając do domu nigdy nie wiedziałam, czy będzie miło i wesoło, czy akurat będzie irytacja, a w efekcie podniesiony głos i awantura (której stroną będę ja, siostra lub rodzic nr 2), a może pełna napięcia cisza, gdy wszyscy chodzą na paluszkach. Jak wiemy dzieci szybko się uczą, więc i ja szybko zorientowałam się, że muszę być czujna aby przetrwać. Obserwować otoczenie i rodziców, wyłapując ich emocje, drobne oznaki zmian nastroju, czy zachowania lub wypowiedzi zapalniki, które groziły awanturą. Po to, by chronić siebie.

Jestem osobą bardzo wrażliwą i silnie współodczuwającą emocje innych. Z jednej strony, jest to bardzo dobra cecha, którą lubię w sobie, ponieważ pomaga mi lepiej rozumieć innych, a także być mamą, dla której emocje dziecka są ważne, zauważane i rozumiane, a nie pacyfikowane. Z drugiej, ułatwia mi "czytanie" innych ludzi, wyłapywanie nieszczerości lub nakładanych masek. A z trzeciej, powoduje, że zauważając te emocje drugiej osoby, chciałabym pomagać. Oczywiście, mówię tu o tych trudnych emocjach i stanach. I tu dochodzimy do sedna, czyli durszlaka w depresji.

Przez wiele lat żyłam w odcięciu, gdzie moje potrzeby i emocje nie były ważne, czy wręcz nawet przeze mnie dostrzegane. Troszczyłam się natomiast o wszystkich wokół. Dlaczego tak było, a czasem bywa nadal, to temat na osobny post. Dzisiaj, dzięki bliskiej mi duszy, uczę się odczuwać emocje i doznania z ciała, stawiać siebie na pierwszym miejscu w zdrowo egoistyczny sposób, ale... No właśnie. Nadal jest we mnie odruch i chęć pomagania innym, lekceważąc jednocześnie swój stan. A to nie pomaga mojej depresji, delikatnie mówiąc. Możesz zapytać - ale jak to, powinnaś czuć się lepiej - przecież niesiesz dobro, jesteś potrzebna, robisz dobry uczynek. Cóż, i tak i nie. Współodczuwanie i zanurzanie się w trudnych emocjach innych jest dla mnie dużym obciążeniem psychicznym i energetycznym, a czasem wręcz drenującym, ponieważ żyję tym dłuższy czas aniżeli tylko podczas spotkania czy rozmowy telefonicznej. Martwię się, przeżywam, myślę co mogłabym jeszcze zrobić, a co za tym idzie źle śpię, moje ciało się stresuje, pojawiają się lęki, jestem bez energii, a mój stan psychiczny się pogarsza...

Moja wspomniana już w tym wpisie dobra dusza powiedziała mi parę miesięcy temu, że ja zamiast, w moim stanie, czerpać siły i energię dla siebie, napełniać się dobrem i dbać o siebie, ja ciągle z siebie wylewam i wylewam ... jak ten durszlak. Co się odrobinę napełni, to wyleje dla innych. 

Kurczę, to było dla mnie otrzeźwiające stwierdzenie. Niestety bardzo prawdziwe. Nagle zdałam sobie sprawę ile mnie kosztuje niesienie pomocy w moim ciężkim stanie psychicznym, będąc w trudnej terapii i procesie zmian, które staram się wprowadzić dla swojego dobra w różnych obszarach. Jednocześnie też część mnie ma wyrzuty sumienia, że ale jak to mam przestać pomagać, przecież ktoś potrzebuje pomocy, może na mnie liczy, nie mogę być taką nieczułą egoistką, ja dam radę pomóc... Dam radę, kto jak nie ja..., a potem sama spadnę na dno.

Dzisiaj staram się znaleźć w tym złoty środek, czyli pomagać wówczas, gdy czuję się na siłach i tym, którzy naprawdę tego wsparcia potrzebują. (Z góry przepraszam tych, którym odmówiłam lub odmówię pomocy, ale liczę na zrozumienie i empatię.) Jak zawsze, wychodzi mi to różnie i nadal zdarza mi się nieść pomoc ponad moje siły, ale wiem, że to jest proces i podchodzę do swoich potknięć z wyrozumiałością. Wiem też, że gdy zadbam o siebie i odzyskam siły, będę wówczas w stanie pomagać sprawniej i świadomie, bez takiego drenażu samej siebie. Nie bez powodu na pokładzie samolotu nakazuje się założyć maskę tlenową najpierw sobie, a potem dziecku, bo bez niej raczej nie pomożesz... I z tą myślą Was zostawiam i idę na napełniający mnie siłami spacer z psem. 

Życzę sobie i Wam uważności na nas samych,

Dorota





Photo by Adam Kring on Unsplash

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

05 I Małe rzeczy. O tym jak zwolniłam i co trzyma mnie na powierzchni.

04 I O tym co, a właściwie kto skłonił mnie do pójścia do psychiatry.

01 I Cześć! O tym dlaczego piszę i czego się tutaj możesz spodziewać.