03 I Byłam marionetką. Czyli o kontrolującej matce oraz odcięciu własnych potrzeb i emocji
O parentyfikacji i tak zwanym "dobrym domu" jeszcze będę pisała, ale dzisiaj chciałabym podzielić się tym, jak destrukcyjna była dla mnie kontrolująca i niedojrzała emocjonalnie matka, której potrzeby były i są najważniejsze.
Ostatnio na swojej sesji z psychoterapeutą doznałam olśnienia. Do tej pory na sesjach skupiałam się mocno właśnie na traumie oraz lękach związanych z parentyfikacją i przemocą emocjonalną i fizyczną, która mnie spotkała. Tymczasem uświadomiłam sobie, że chyba gorsza od tego była stała i absolutna kontrola mojej matki nade mną.
W trakcie sesji próbowałam to nazwać. Określić siebie... Wydmuszka - skorupka pusta w środku, bez własnych uczuć i potrzeb. Chwilę później przyszło kolejne określenie - marionetka - laleczka pociąganą za sznurki, w pełni zależna od widzimisię reżysera.
Co i kiedy mam jeść czy pić ("wodę piją konie"), jak się ubierać ("koniecznie obcasy, bo masz grube kostki"), jaką mieć fryzurę ("koniecznie z grzywką, bo masz za wysokie czoło"), czy i jak się malować (malować, oczywiście, tylko tak jak ona mnie nauczyła), jak się uczyć (oczywiście na same piątki), co powiedzieć koleżance, z którą się pokłóciłam (tu szerokie spektrum manipulacji i rywalizacji wchodziło), co odpowiedzieć na sms-a od chłopaka (bo inaczej ona do niego zadzwoni, albo do jego matki), na jakie studia iść ("psychologia jest dla idiotów - spotkałaś kiedyś mądrego psychologa? Spójrz na naszą sąsiadkę" - jej koleżankę nota bene), jaki wystrój mieszkań lubić ("tylko antyki, no chyba nie tania, plastikowa IKEA bez gustu"), co sądzić o polityce ("tylko Tusk"), jakiego partnera w życiu szukać ("pamiętaj, miłość się nie liczy, w życiu liczy się tylko hamak" - czyli nadziany mąż, który Cię będzie utrzymywać, a Ty zbijać bąki na hamaku), jak wychowywać swojego syna ("gówno ma się słuchać")...
Mogę wymieniać tak długo. Toksyczność, stała krytyka i porównywanie do innych, manipulacja i kontrola to była moja codzienność, od dziecka do dzisiaj. A to wszystko w dobrej wierze, pod płaszczykiem "najlepszej i najmądrzejszej przyjaciółki", która chce dla mnie najlepiej.
Fasada i jej "opakowanie" było zawsze najważniejsze. To co ludzie powiedzą. "Moja dobrze wychowana, najlepiej ubrana, piękna, świetnie się ucząca / mająca świetnie płatną pracę córka. Taka posłuszna.". Matka musiała stać na piedestale i za żadne skarby nie mogła z niego spaść. Królowa oraz jej oddana i posłuszna córka wydmuszka...
Jeden z jej ostatnich wyczynów pozbawił mnie tchu. Otóż moja rodzicielka uważa moją psychoterapię za wymysł. Sądzi, że moja terapeutka nastawiała mnie przeciwko nim (rodzicom), a przecież "oni byli dobrymi rodzicami i życie mi poświęcili". Czego się dowiedziałam? Tego, że moja mama obdzwoniła wszystkie terapeutki w Warszawie o imieniu, które jej nieopatrznie zdradziłam, jakie znalazła, by jej powiedzieć, że ona sobie nie życzy robienia z niej potwora, a mnie wody z mózgu... Kurtyna.
Możesz zapytać - to czemu się nie zbuntowałaś i nie postawiłaś na swoim? Bunt oznaczał awanturę, wymyślanie mi od idiotek, szantaż emocjonalny, a gdy zabrakło argumentów - "żelazny uścisk za ramię" czy "ścierę przez łeb", bo przecież jedno jedyne zdanie było słuszne. Wiadomo czyje. Bałam się i do dzisiaj boję się powiedzieć jej co czuję czy myślę, z tą różnicą, że jakiś czas temu zdecydowałam o tym, że nie chcę mieć z toksycznymi rodzicami kontaktu, więc i dyskutować nie muszę.
Wracając do buntu. Tak, zbuntowałam się w końcu. W wieku 18 lat przestałam jeść. Na 2 lata. Anoreksja była dla mnie pokazaniem tej jedynej formy kontroli jaką ja mogłam sprawować nad sobą. Nad swoimi potrzebami fizjologicznymi i tym jak fizycznie wyglądam. Anoreksja to kolejny temat na osobny wpis, ale powiem tylko, że to nie rodzice pomogli mi wyjść z najgorszego stadium choroby.
Jakie efekty odniosło wychowanie mnie przez kontrolującą matkę?
- Umiem doskonale odcinać swoje potrzeby i emocje.
- Mam stany lękowe. Boję się najmniejszych zmian w moim życiu.
- Wprawdzie podejmuję samodzielnie decyzje, lecz jest to obarczone dużym lękiem.
- Towarzyszy mi stałe poczucie braku bezpieczeństwa.
- Nie wierzę w siebie. Nie doceniam siebie i zaniżam ocenę swoich umiejętności.
- Jestem introwertyczna. Nie lubię poznawać nowych ludzi (wchodząc do pokoju, gdzie nie znam nikogo, mam ochotę zapaść się pod klepki).
- Mam kompleksy wiedzowe - że wiem za mało i nie będę partnerem w dyskusji.
- Nie jestem asertywna.
- Moje reakcje i zachowania nie zawsze są dojrzałe.
- Jestem nadwrażliwa. Jestem smutna.
- W pracy, jak wcześniej w szkole, jestem perfekcjonistką i nie umiem odpuścić, a dodatkowo wchodzę w tryb robota, bez potrzeb fizjologicznych.
- Tęsknię i płaczę za ciepłem oraz bezwarunkową miłością matki. Takiej jaką chciałabym mieć.
- Do dzisiaj mam zaburzenia odżywiania.
Długa lista i aż mnie boli jak na nią patrzę. Nie muszę Ci pewnie tłumaczyć jak trudno żyć z takim obciążeniem. Jak te moje cechy negatywnie wpływają na mój każdy dzień. A wystarczyło dać mi żyć. Dać się potknąć. Popełniać błędy. Porzucać to, co jednak nie jest moje i próbować dalej. Dać stanowić o sobie. Pozwolić wyrażać emocje i swoje zdanie. Wspierać w szukaniu swojej drogi i pasji oraz zachęcać do ich realizacji.
Dzieci nie są własnością swoich rodziców. Nie powinny też być ich kalką, spełniającą niezaspokojone potrzeby i marzenia rodziców. To odrębny byt. Wart bezwarunkowej miłości (!!!), uwagi, empatii i troski, ale nie nadopiekuńczości i toksycznej kontroli. Pokazanie tego antywzoru wychowania dziecka to mój apel. I tak staram się wychować syna. Nie chcę by ta toksyczność i wyrządzona krzywda przeszły na niego.
Komentarze
Prześlij komentarz